Można w ciemno strzelać, że o godzinie 22:30 to jestem już w łóżku. Nie zawsze, ale z dużym prawdopodobieństwem można założyć, że tak właśnie jest. Równocześnie, gdy zapytacie mnie co robiłem 11 maja o tej godzinie i niezależnie czy chodzi o rok 2023, 2024 czy aktualny, to odpowiedź będzie ta sama. Stoję na starcie Żorskiego Biegu Ogniowego.
Są to zawody, które co roku odbywają się dokładnie w ten sam dzień. Niezależnie, czy to poniedziałek, czwartek czy niedziela.
Wynika to z obchodzonego tego dnia Święta Ogniowego. Jest to bardzo długa tradycja. Korzenie ma aż w 1702 roku, gdy miasto Żory spłonęło w pożarze.
Wtedy mieszkańcy obiecali, że będą robić błagalną procesję właśnie tego dnia. I ten zwyczaj trwa do dziś – z małymi przerwami w okolicy Drugiej Wojny Światowej.
W ramach ciekawostki dodam, że do 1939 roku był to w Żorach dzień wolny.
Trasa zawodów przebiega przez rynek w Żorach oraz ulicami miasta – zahaczając o dwa długo ciągnące się podbiegi (do Parku Wodnego Aquarionu i ulicą Boryńską). Całość to atestowane przez PZLA 5 kilometrów.
W 2023 roku trafiłem na ten bieg z polecenia mojego trenera Dawida Maliny, który przez kilka lat był rekordzistą trasy (2018 rok – 14:55, w 2023 Bartek Jarczok nabiegał 14:38). Był to czas, w którym najbardziej zależało mi na złamaniu 17 minut na 5 kilometrów. Wtedy w Żorach dosłownie otarłem się o taki wynik.
Rok później również pojawiłem się na starcie biegu. Wtedy już bez presji na 16 minut z przodu, bo taki wynik nabiegałem już dwa razy. Ostatnio dwa miesiące wcześniej, w Warszawie. Dlatego chciałem po prostu pobiec mocno i rzeczywiście na mecie pojawiłem się z ówczesnym moim drugim najszybszym czasem na pięć kilometrów (i z ciekawą historią dotyczącą kibiców..).
Tym razem ściganie się!
W aktualnym roku czułem, że jestem w gazie. Pamiętałem także o trudach trasy. W dodatku, jak to w życiu amatora bywa, nałożyło się sporo spraw prywatnych. Jednak dzięki wsparciu Oli nie odpuściłem tego dnia i 11 maja 2025, w niedzielę, pojawiłem się na biegu.
Po rozgrzewce ustawiłem się w strefie startu. Asekuracyjnie cofnąłem się do mniej więcej trzeciego rzędu – mimo, że chciałem się ścigać i mocno powalczyć.
W bieganiu zawodów trzeba jednak skupić się przede wszystkim na sobie. Dlatego nie patrzyłem kto dziś startuje i jakie mam szanse – po prostu chciałem dać z siebie wszystko, ale też nie zacząć za szybko.
Chwilkę przed ruszeniem, GPS zaczął nieco szwankować, co wtedy mnie nie stresowało, ale za chwilę utrudniło. Ruszyliśmy i wydawało mi się, że biegnę komfortowo, ale zegarek pokazywał tempo poniżej 3 minut. Nie do końca wiedziałem, kto ma rację. Jednak widmo tego, że to ja się mylę, było napawające strachem. Kto zaczął za szybko, ten wie..
Finalnie pierwszy kilometr minąłem w okolicy 3:10 i byłem gdzieś w okolicy 10 miejsca. To wtedy podjąłem decyzję, by mocniej ruszyć za resztą ekipy. Na podbiegu pod basen dotarłem już do grupy prowadzącej – oczywiście bez Mateusza Mrówki, który rozgrywał swoje zawody. Mati już wtedy miał 200 metrów prowadzenia.
Było nas wtedy pięciu, a ja taktycznie schowałem się za plecy prowadzących zawodników. Mimo podbiegu, tempo wydawało mi się nieco za wolne, bo spadło do 3:25 i niespecjalnie czułem, że będziemy przyspieszać. Dlatego podjąłem decyzję, że trzeba wziąć sprawy w swoje ręcę.
Ruszając do przodu, tylko dwie osoby podjęły rękawicę. Szybki nawrót na rondzie i tym razem zbieg. Wtedy postanowiłem poszarpać rytmowo, ale chłopaki nie odpuszczali. Równocześnie mijaliśmy zawodników, którzy wbiegali drugą stroną drogi – i dziękuję za doping tych osób, które mimo walki o swoje wyniki, postanowiły włożyć w to trochę siły. Podobnie kibicom, którzy rozpoznając mnie, zagrzewali, żebym jeszcze trochę z siebie wykrzesał.
Drugi podbiegł zaczął dalszą weryfikację i zostaliśmy już tylko we dwójkę z Marcinem. Ja wziąłem na siebie prowadzenie i skupiając się na rywalizacji, niespecjalnie odczuwałem zmęczenie płynące z biegu. Szczególnie, że za zakrętem miał być zbieg i ostatnie dwa kilometry. Ten czwarty jest przyjemny, bo w końcu po tych podbiegach trzeba wrócić. Obaj nie chcieliśmy odpuścić i ramię w ramię pędziliśmy z powrotem.
Dopiero 500 metrów przed metą Marcin szarpnął, a ja zaspałem. Analizowałem w głowie ten moment wiele razy, ale zwyczajnie zabrakło koncentracji. Jednak zmęczenie całym tygodniem i narastający wysiłek sportowy doprowadził do bycia ospałym w kluczowym momencie.
Marcin wyrobił kilkumetrową przewagę i już nie pozwolił do siebie dojść. Ja oczywiście nie chciałem odpuścić, ale też nie potrafiłem tej dziury już skleić. A do mety było coraz bliżej..
Żorski hattrick
Finalnie ukończyłem zawody z czasem 16:23 netto. Przyznam szczerze, że byłem pozytywnie zaskoczony – zupełnie nie kalkulowałem, ani nie próbowałem pobiec na konkretny wynik. Chciałem się po prostu pościgać.
Ten rezultat to wyrównanie mojej życiówki z poprzedniego roku. Wtedy jednak trasa była zdecydowanie prostsza, dlatego właśnie to cieszy.
Równocześnie dało mi to 3 miejsce OPEN na 644 biegaczy. Dzięki temu po raz trzeci z rzędu z Żor wracam z tarczą (2023 oraz 2024 to odpowiednio 1 oraz 2 miejsce w kategoriach wiekowych; OPEN zajmowałem 9 oraz 5 miejsce).
Czy 11 maja 2026 roku o 22:30 stanę w Żorach na linii startu? Tego nie wiem, ale bieg bardzo polecam – i jeśli nie masz planów, a chcesz pobiec w klimatycznym nocnym biegu, to wypatruj zapisów. W tym roku rozeszły się praktycznie od razu! 🙂