Przejdź do treści
Strona główna » Dzienniczek amatora » Masz tylko dwie opcje

Masz tylko dwie opcje

  • przez

Tydzień temu odwiedziłem 75-letniego dziadka, którego zdrowie (a w zasadzie jego brak) daje się we znaki. To już nie tylko kwestia wieku, a dodatkowo prawie dwóch dekad walki w spowalnianiu zespołu Parkinsona. Tamten piątkowy wieczór przebiegł jednak nieco inaczej, niż się spodziewałem.


Dziadka chciałem odwiedzić ze względu na ostatnio pogarszające się samopoczucie. I cieszę się, że zdążyłem. Jeszcze w trakcie tego spotkania potrzebna była interwencja pogotowia. Okazało się, że to zapalenie płuc. Biorąc pod uwagę wymienione tutaj okoliczności, poważna sprawa. 


Zanim jednak dziadek trafił do szpitala, udało się przejrzeć kilka fotografii z mojego dzieciństwa. Zabrało mnie to w nostalgiczną podróż, te kilkanaście lat wstecz. Skłoniło mnie to ku refleksji związanej ze wspólnymi doświadczeniami. W tym też to, co dziadek mi dał – czyli kilka cennych lekcji. Część z nich zrozumiałem dopiero po czasie.
Jedną, która szczególnie zapadła mi w pamięć i do której piekielnie często wracam, chciałbym się tutaj podzielić. 


Wspominam tamte lata dość ambiwalentnie. Odnoszę wrażenie, że wewnętrznie wcale nieźle radziłem sobie z rozwodem rodziców, który nastąpił, gdy miałem 6 lat. Myślę, że powodów jest kilka. Gdy doświadczasz czegoś w młodym wieku, to masz wrażenie, że to całkiem normalna sytuacja. Nie próbuję tutaj mówić, że rozwód to coś złego (nierzadko to najlepsze rozwiązanie). Chodzi mi o to, że gdy nieco podrosłem, to czułem, że w rodzinach kolegów, którzy mieli rodziców razem, jest coś nie tak. Jakby nie pasowało to do mojego postrzegania świata. To oni byli inni, nie ja. Być może mój młody mózg próbował to normalizować i trochę mnie chronić. 


Szło mu całkiem nieźle, ale jednak bywały chwilę, gdy bycie z rozbitej rodziny w różny sposób się na mnie odbijało. Rozwód ma swoje konsekwencję (nie tylko wewnętrzne. 20 lat temu społeczeństwo nie akceptowało takich rozwiązań. Uwierzycie, że jako dzieciak zostałem wysłany do późniejszej komunii, bo byłem synem rozwodników? Moim rodzicom też nie było lekko z tego powodu). Myślę, że sam sobie nie zdawałem sprawy ile mam nieprzepracowanych tematów w tej materii. I nie da się tego oszukać. Czasem wychodziła ze mnie frustracja bądź zdenerwowanie. Coby nie było, już na zawsze będę miał dwie rodziny i należał po trochu do każdej. 


Wracając, jako młody chłopak pracowałem też sporo z dziadkiem. Pomagałem mu na hurtowni napojów, którą prowadził razem z babcią i ciocią. Dzięki temu miałem okazję często z nim rozmawiać w trakcie pracy. Biorąc pod uwagę, że część wakacji i często soboty w roku szkolnym spędzałem tam, to czasu było na tyle, że dotknęliśmy każdego możliwego tematu. W tym tych o których nie było łatwo rozmawiać. 


Pamiętam, że kiedyś zdenerwowany podzieliłem się opinią na temat sytuacji rodzinnej. Dziadek zatrzymał się wtedy i dał mi lekcję na całe życie. Powiedział mi wprost “masz tylko dwie opcję”. Mimo nastawienie buntowniczego (ehh trudne lata nastoletnie!), ciekawość, którą od zawsze i na zawsze w sobie noszę, wygrała. Dziadek kontynuował. Zanim powiedział o co chodzi, to zapytał mnie, czy mogę coś z tym zrobić. Bez wahania odpowiedziałem, że nie. “Dobrze, to musisz to zaakceptować, nauczyć się z tym żyć i iść dalej”. Zaskoczyło mnie to. Jak to? Sprawa się sama nie rozwiąże? Nie mogę marudzić? Nikt nie cofnie przeszłości? Trochę zbiło mnie to z pantałyku. Skoro są jednak dwie opcję, to zapytałem: “A gdybym mógł to zmienić?”.

“To co na czekasz? Marudzenie Ci nic nie da. Jeśli jesteś w stanie to zmienić, to zacznij nad tym pracować.” 


Wtedy była to kropla, która z czasem wydrążyła spory korytarz w skale mojej świadomości. Każda napotkana sytuacja daje nam dwa wybory. Albo nauczysz się operować w nowym środowisku, na które nie masz wpływu, albo swoimi działaniami doprowadzisz do zmian. 

Dziadek dodał, że do tego pierwszego potrzebuję cierpliwości – w końcu znalazłem się w sytuacji, gdzie to ja się muszę dostosować, a nie do końca mogę chcieć. Do drugiego z kolei siły. Bo wymagane są ode mnie ruchy, które mają to zmienić. No i pomiędzy tym potrzebuję rozumu. Tak, by rozróżnić w której aktualnie sytuacji się znajduję.


Nie wiem na ile mój dziadek był wtedy tego świadomy, ale ta krótka wymiana zdań, którą przywołuje gdzieś bardziej anegdotycznie niż kronikarsko, potężnie wpłynęła na moje postrzeganie życia. Od tamtego dnia już wiem, że marudzenie czy poddanie się nigdy nie jest opcją. Jestem człowiekiem i zdarza mi się o tym zapominać. Natomiast najczęściej jak to możliwe stawiam sobie pytanie co jest właściwe. 


Prostym przykładem jest trening w aktualnej pogodzie. Nie zmienię pogody. Narzekanie na nią nic mi nie da. Mogę natomiast zmienić kilka kwestie wokół tego. Lepiej dobierać godziny treningu, zabierać ze sobą wodę, prosić Olę o pomoc. Opcji jest wcale niemało. Ważne tylko, żeby nie dać się zaślepić łatwiejszym wyjściem. Poddaniem się sytuacji lub marudzenie wszystkim dookoła jak mi jest źle. 


I to wcale nie jest łatwe. Czasem mam ochotę pomarudzić. Tak, żeby ktoś ojojał położenie, w którym jestem. Jednak chce żyć dobrze, a nie łatwo. Chcę brać odpowiedzialność za swoje życie. Wina może leżeć na zewnątrz, ale to ja mam wybór co dalej. Zmieniać lub dostosować się, ale dalej robić swoje! 


Mam nadzieję, że ta krótka lekcja przyda się, gdy przyjdzie Ci stanąć w trudnym położeniu. I że nie stracisz rezonu, a przejdziesz do rozstrzygnięcia tego, czy to sytuacja, w której trzeba się szybko dostosować czy walczyć. I jeśli jesteś na końcu tego tekstu, to pamiętaj, żeby odezwać się do starzejących się rodziców lub dziadków. Żeby to choroba lub trudna sytuacja rodzinna nie była przypominajką, że warto. I trzymaj proszę kciuki za zdrowie mojego dziadka. 


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *