Mamy już końcówkę lipca. Sportowo jestem już mocno w okresie przygotowawczym. Dźwigam ciężary, poprawiam stabilizację oraz mobilność. No i oczywiście biegam!
Przez najbliższe dwa miesiące wystartuje tylko dwa razy – treningowo po górach (bo lubię Breńskie Kierpce – zresztą zobaczcie sami dlaczego!) oraz w Praskiej Piątce w Warszawie. Ten drugi jest dla mnie szczególny. Równo 10 lat podczas tej imprezy, ale na dłuższym dystansie, debiutowałem w biegach ulicznych.
Oba jednak traktuje zupełnie spokojnie i będę je biegł z pełnego treningu (albo bez specjalnego taperingu).
Realnie sezon zacznę dopiero w drugiej części października i potrwa on przez miesiąc – do końca listopada. Dlatego jest trochę czasu, by powspominać nieopisane na blogu zawody z minionej wiosny!
Zaczniemy odwrotnie chronologicznie, od końca: Biegnij Dla Aniołów, 9 czerwca 2024.
Startować u siebie
Biegnij dla Aniołów to inicjatywa Domu Aniołów Stróżów. Jest to stowarzyszenie, które skupia się na pomocy dzieciom i młodzieży poprzez szereg działań. Obejmuje to nieodpłatne prowadzenie kilku świetlic, klubów malucha czy poradni rodzinnych.
Sam bieg odbywa się w Katowickim Parku Kościuszki. Wpisowego z niego w pełni wspiera działalność statutową Domu Aniołów Stróżów. Dla mnie to już co najmniej dwa argumenty, żeby wystartować. Można komuś pomóc i startował będę u siebie. Trasa pokrywa się z ParkRunem, na którym urządzam sobie biegi ciągłe- także miałem blisko oraz znam każdy zakręt i alejkę. To dwie pętle po 2.5 kilometra.
W tym roku w tych zawodach brał też udział Jake, mój bardzo dobry kolega. Kiedyś, gdy czasu było więcej, regularnie robiliśmy wspólnie longi. Takie spotkanie to kolejny ogromny plus tego biegu (i często tych lokalnych)!
Przy okazji, chciałem już rok wcześniej wziąć udział w tym wydarzeniu. Wtedy kolidowało mi to z potrzebą uzyskania atestowanej życiówki na 5 kilometrów. Wtedy marzył się czas poniżej 17 minut.
Tym razem była to końcówka sezonu i część mojego planu.
Od początku marca miałem aż 9 startów. Czułem to zmęczenie w ciele. Przyznam szczerze, że to okres w którym na trening wychodziłem już tylko siłą nawyku. Dla mnie to też cenna lekcja, ale do tego jeszcze wrócimy.
Niezależnie jednak od samopoczucia, do biegu podszedłem na luzie. Swoje wiosną 2024 już zrobiłem. Dlatego w zasadzie chciałem już tylko w myśl wcześniej wspomnianych powodów wziąć udział.
Kolejna dawka motywacji
Akurat od piątku do sobotniego wieczora, byłem na wyjeździe firmowym z ActiveNow. Udało się jednak wypocząć. Natomiast zamiast klasycznego rozruchu dzień przed, byłem na spacerze w górach.
Wiadomo, gdyby to był sezon to popatrzyłbym na to inaczej. W tym wypadku jednak to pozwoliło odpocząć psychicznie.
Podobnie to co pisałem przed momentem – do startu miałem kilka minut piechotą. Na miejsce dotarł też mój trener przygotowania siłowo-motorycznego, Michał. Na samym biegu pojawił się też kolega z zespołu ASICS FrontRunner, Adam. Jego żona startowała, także dopingował tego dnia dwie osoby.
Trasa ParkRuna ma też ten plus, że stojąc w jednym miejscu, można biegaczy zobaczyć aż 5-krotnie. Tam też ustawiła się Ola.
To był koniec sezonu i czułem się już bardzo zmęczony, ale to wszystko składało się na to, by dać z siebie jeszcze trochę.
Po odebraniu pakietu ruszyłem na rozgrzewkę. Chwilę po jej zaczęciu spotkałem Jake’a i dalszą jej część przeprowadziliśmy razem. Miałem jeszcze trochę energii, ale też marzyło mi się, by być już po biegu. Tym bardziej, że kolejnego dnia mieliśmy wylot na Majorkę.
Czwarty kilometr prawdę Ci powie
Start biegu się nieco przeciągnął. Było więc sporo czasu, by porozmawiać z innymi zawodnikami. Na linii ustawił się też Kamil, z którym przed czterema laty stałem na podium w covidowej wersji Biegu Śląskich Aniołów na Trzech Stawach. Obaj mieliśmy plan, żeby mocno pobiec, ale nie wiedzieliśmy ile konkretnie. Nieco żartowaliśmy, że coś poniżej dwudziestu minut. Plan był zacząć razem, a później się zobaczy.
Czas oczekiwania dłużył mi się, a też był to jeden z pierwszych upalnych weekendów tego roku. Wiedziałem, że trzeba będzie zostawić zdrowie na trasie. Zdążyliśmy jeszcze zrobić dwa rytmy. Te 20 minut czekania to w zasadzie jedyne niedociągnięcie organizatorów. W końcu jednak doczekaliśmy się startu – ruszyliśmy!
Pierwszy kilometr zleciał mi bardzo szybko – przy znaczniku zegarek pokazał 3:20. Kamil zwrócił uwagę, że być może nieco za szybko otwarliśmy. Miał rację. To nie bieg na zajechanie się. Zwolniliśmy nieco. W międzyczasie pierwszy raz minąłem Olę i dobiegłem do kolejnego znacznika w 3:26. W tym momencie Kamil przejął prowadzenie. Wbiegliśmy do centralnej części parku, z której przed kilkoma minuty startowaliśmy. Dalej czułem się dobrze. Nie umiałem jednak ocenić, czy ktoś jest za mną.
Chwilę przed znacznikiem 3-ciego kilometra (3:26) zza naszych wyskoczył zawodnik, Norbert. Przebiegając rzucił do nas “dwadzieścia minut to chyba złamiemy?” i ruszył. Nie ukrywam, byłem dość skonfundowany. Zakładałem, że rywalizujemy tylko z Kamilem i pewnie za jakieś tysiąc metrów zaczniemy walczyć. Tymczasem trzeba było podjąć szybką decyzję, czy zabrać się za Norbertem.
Ruszyłem więc za nim. Niestety tak jak pisałem – bieg to dwie pętle. I niedługo po trzecim kilometrze zaczęliśmy dublować ludzi. Tego dnia wystartowało lekko powyżej 360 osób, więc tłum rósł odwrotnie proporcjonalnie do moich sił na ściganie się w tym momencie. Zresztą do czwartego kilometra dobrnąłem tempem 3:30.
Słusznie Kamil później powiedział. Jeśli czwarty jest najwolniejszy, to za mocno zacząłeś. Pogoń za uciekającym Norbertem była już bardzo utrudniona, bo im bliżej mety, tym więcej biegaczy. Lawirowanie między nimi jakoś szło, ale odbijało się to na tempie. Ten finalny kilometr pokonuje w 3:20 i ostatni bieg sezonu zamykam w 17:02.
Złamane!
Mijając linię mety poczułem w końcu ulgę. Trudny sezon zamknięty, a ja zająłem drugie miejsce. Wracając jednak do wstępu. 10 startów to jednak nieco za dużo dla mnie. Wytrzymałem w zdrowiu, ale wiem, że balansowałem na bardzo cienkiej granicy. Na jesień tych imprez w planie jest znacznie mniej.
Bardzo ucieszył mnie też czas – 17:02 to najgorszy czas na 5km w tym sezonie. Przed rokiem byłby to prawie najlepszy czas!
No cóż – dwadzieścia minut złamaliśmy i dostaliśmy lekcję. Norbert na starcie nic nie powiedział, ale widocznie czuł się mocny dziś. Energię włożył w bieganie zamiast gadanie!
No i w sumie ledwo zdążyłem złapać oddech i na mecie pojawił się Jake z czasem 18:06. Gratulacje poprawy PB o 30 sekund!
Za sezon już dziękowałem – ale też jestem po prostu wdzięczny za to, że mam takie wsparcie od bliskich i osób, które spotkałem na zawodach. O nich tutaj nie wspomniałem, ale dziesiątki zbitych piątek i pozdrowień to coś, co w bieganiu lubię najbardziej.
Biegnij dla Aniołów też jest świetnie zorganizowaną imprezą. Łącząc to wszystko – wspaniale było zamknąć sezon na lokalnym biegu pod domem. Dziękuję i mam nadzieję do zobaczenia za rok!
Jak to się stało, że dopiero teraz przypadkiem trafiłem na ten blog ? 😉
Nic się nie chwaliłeś 🙂
Fajna sprawa!
Dzięki Kamil! Czasem coś naszkrobie 😃