Zaczynając trenować w 2018 roku nie spodziewałbym się, że będę mógł pobiec w elicie Mistrzostw Polski na 5km. W 2023 trzeba było do tego uzyskać czas 17 minut lub szybciej. Mimo, że na milimetry mieściłem się w limicie, to 5 listopada miałem stanąć na starcie półmaratonu w Kościanie.
Zamiast tego, pojawiłem się tego dnia w Warszawie na Niepodległej5, którą ukończyłem w rekordowym dla siebie czasie. Sprawiłem sobie dwie niespodzianki w krótkim czasie. A jak do nich doszło i z jakim wynikiem minąłem metę?
Krojenie z połówki
8 października w Krakowie, po 81 minutach i 21 sekundach, mijałem metę 9. Cracovia Półmaratonu. Z jednej strony to była życiówka przesunięta o ponad 7 minut, a z drugiej pozostawał spory niedosyt. W końcu patrząc po wynikach na 5 oraz 10 kilometrów, można było spodziewać się czasu znacznie lepszego. Wiedziałem też jakie błędy popełniłem i czułem, że ten bieg nie kosztował mnie aż tyle, by nie próbować ponownie jeszcze tej samej jesieni.
Wspólnie z trenerem Dawidem ustaliliśmy, że październikowy City Trail w Katowicach nie będzie ostatnim biegiem w sezonie, a przystankiem do kolejnej połówki. Z Michałem zmieniliśmy też podejście na siłowni. Sporo się naszukałem, a finalnie wybraliśmy Półmaraton w Kościanie.
Termin pasował, a zawody miały też atest. Jeśli chodzi o uzyskiwanie czasu na ulicy, to bezwzględnie na to patrzę. Dla mnie życiówka musi mieć atest. Nie oznacza to, że nie startuje w biegach bez niego – po prostu tam zwracam uwagę na miejsca, a czas jest tylko orientacyjny. Także zacząłem skupiać się na regeneracji po Krakowie oraz powoli myśleć o biegu w Wielkopolsce.
Zmiana pLANÓW
Rzeczywiście też potwierdziło się, że koszt Krakowa nie był tak duży. Już po 8 dniach pobiegłem 12-sto kilometrowy drugi zakres w tempie 3:48. W tym samym tygodniu wystartowałem w wyżej wspomnianym CT – całkowicie z pełnego treningu (93 kilometry oraz jedna siłownia).
Mimo tego oraz fatalnej aury tamtego dnia, na mecie pojawiłem się 10 na 370 osób z czasem 18:06. Jak na dwie wywrotki oraz wyjątkowo niedziałający GPS, byłem zadowolony. Co jednak ważniejsze – poczułem ogromny głód startu na 5km. Ten bieg też wcale nie kosztował mnie wiele zdrowotnie i nawet jego większość czułem się dobrze. Zlapowane kilometry zrobiłem w 3:59, 3:35, 3:26, 3:42, 3:24 – szczególnie te bliżej i poniżej 3:30 dawały do myślenia.
Decyzja znowu podjęta – startujemy w Niepodległej5. To bardzo szybka i płaska jak stół trasa – 5 pętli promenadą dookoła Stadionu Narodowego w Warszawie. Zawody są też w randze MP na 5km.
Tu dziękuję organizatorom – bo zapisałem się już długo po czasie, a jednak dostałem zgodę na udział.
Wisiało w powietrzu
To pozwolenie organizatora to dopiero początek domina. Sportowo, 3 dni po City Trailu pobiegłem 10km w 37:40 w ramach OWB2, a po 3 minutowej przerwie dorzuciłem 1km w 3:24. Czułem się na prawdę dobrze, a 20*300 metrów (60-57 sekund) na następny dzień to potwierdziło.
W dodatku kilka rzeczy w życiu prywatnym się ułożyło – mój artykuł naukowy na uczelni został zaakceptowany, ukończyłem egzaminy z angielskiego oraz zaplanowaliśmy z Olą krótki urlop chwilę po tym ostatnim biegu w sezonie. Od CT do Warszawy, na 14 nocy, tylko raz spałem średnio – tak każdy sen był dobry i pełny.
Z perspektywy biegowej nie miałem też żadnej presji – wiedziałem, że startuje z dużo mocniejszą ekipą, więc z nikim się nie ścigam. Dodatkowo nie byłem pewny życiówki, bo nie trenowałem na pięć kilometrów. To był eksperyment w który była mocno zaszyta szansa porażki – realnie mówiąc, ona nie byłaby zaskoczeniem.
Podobnie w tym sezonie poprawiłem już życiówki na 1500m, 5km, 10km oraz połówce. Nawet, gdybym zaliczył DNF, to niczego by to już nie zmieniło. Sezon uznałbym za udany tak czy inaczej.
Przedstartowy (bez)stres
Wszystko gładko zaplanowaliśmy i mając bilety na poranny pociąg i ustalony powrót autem z chłopakami (dzięki!), mogłem skupić się już tylko na biegu. W Warszawie pojawiłem się 4 godziny przed startem i ten czas w zasadzie spędziliśmy na piciu kawy i rozmawianiu o wszystkim. Co znowu spowodowało, że stres odłożyłem w czasie, a to on zazwyczaj się stopniowo wzmagał. To co jednak bezwzględnie się wzmagało, to deszcz. Było coraz zimniej i coraz mocniej padało. Tego dnia jakoś mnie to nie przejęło. Aurę jednak poprawiało spotkanie wielu znajomych biegaczy, którzy również startowali w tej serii.
Pół godziny przed startem zaczęliśmy się rozgrzewać z Marcinem i znowu – czułem się bardzo lekko. Organizm zdecydowanie chciał współpracować. Pracowałem spokojnie i cierpliwie. W końcu zrzuciliśmy kurtki i udaliśmy się na strefę startową. Ja próbowałem też nie przesadzić w drugą stronę i nie zacząć za szybko zawodów. Dlatego z góry ustawiłem się z tyłu – mówimy o bardzo szybkich biegaczach. 154 osoby legitymujące się życiówkami 17:00 lub szybciej! Co rzeczywiście się sprawdziło – aż 122 osoby ten czas połamały w Warszawie (18 osób poniżej 15 minut!). Ostatnia osoba linię mety minęła w 18:52 – co często pozwala stanąć na podium w biegu lokalnym, a limit czasu serii elity wynosił 20 minut.
Także wiedziałem, że tutaj patrzę tylko na siebie, a ustawienie się z tyłu wcale nie było zachowawcze. Powolutku zaczęło się odliczanie…

To dziś!
Pierwszy raz 18 minut na 5km połamałem na bieżni we wrześniu 2020. Od tamtego czasu w głowie był pomysł na wynik z 16-stką z przodu. Najbardziej zbliżyłem się do tego w maju bieżącego roku w Żorach, gdzie uzyskałem wspomniane 17:00. I rzeczywiście teraz był taki pomysł na Warszawę. Zacząć od 3:30, potem zejść do 3:25, przedostatni w 3:20 i ostatni w 3:15. To dawałoby coś w okolicy 16:55-59. Z takim planem po wystrzale startera ruszyłem.
Wiedziałem, że GPS w niczym mi dziś nie pomoże, więc biegłem bardziej na “czuja”. Ważne było to, by nie przesadzić na starcie – bo to mogłoby zaprzepaścić moje starania.
Pierwszy kilometr samopoczuciowo był dość lekki, a czasowo zamknąłem go w 3:22. Kolejne dwa to praca nad oddechem i utrzymaniem tempa – 3:22, 3:21. Zleciały dziwnie szybko. Z jakiegoś powodu, mając tylko 5 kółek (mimo, że sumarycznie dystans zostaje taki sam), psychicznie czułem luz, przecież to tylko 5 razy i koniec. Szczególnie, gdy 3 kilometr minąłem w 10:05 poczułem, że nawet lekko zwalniając dam dziś radę. Jednak grupa też dużo pomagała – bo gdzieś w okolicy 3.5km zaczęły pojawiać się dopiero myśli, które zazwyczaj towarzyszą mi już dużo wcześniej. Trzymając się jednak innych biegaczy, równym tempem w 3:20 zamknąłem przedostatni kilometr.
Wychodząc na ostatnie kółko już czułem to zmęczenie i trochę bałem się, że może jednak mnie przytnie. Widząc na zegarku 13:25 i czując, że jestem w stanie trzymać tempo pojawiło się jednak przeczucie graniczące z pewnością – “to dziś!”.
Cierpliwie trzymałem się do około 400 metrów przed metą, gdzie już włączyłem mocny finisz i ostatni kilometr kończę w 3:12 – co przełożyło się finalnie na 16:37 na 5 kilometrów. Poprawiłem majową życiówkę o 23 sekundy, a łącznie w tym roku o 47 sekund ten dystans!
Te wszystkie elementy tak dobrze pasowały, że dziś nic nie mogło mi tego odebrać. Jedyne na co miała wpływ pogoda, to że po zawodach buty ściągnąłem na siłę. Skostniałe palce nie poradziły sobie ze sznurówkami.
Mój czas to dopiero 105 miejsce – co tylko pokazuje jak mocna była ekipa i cieszę się, że miałem okazję tam wystartować. Wolę być ostatni wśród najlepszych, niż pierwszy wśród najwolniejszych.
Apetyt rozbudzony
Taka niespodzianka z jednej strony ogromnie podbiła pewność siebie, ale też pozwoliła uwierzyć, że mogę szybko biegać. Jeszcze jestem na etapie, że ten czas mnie cieszy, ale powoli już zastanawiam się, gdzie dalej mógłbym swoją granicę przesunąć. Zdecydowanie ten czas to najcenniejszy dotychczasowy mój rezultat.
Aktualnie zacząłem roztrenowanie, ale powoli myślę już o sezonie 2024. Nie mam jeszcze konkretnego planu, ale za niedługo będę się zastanawiał. W końcu ten biegowy apetyt trzeba będzie zaspokoić.
Przy okazji samo podsumowanie tego roku jeszcze dodam, a tymczasem dziękuję za trzymane za ten bieg kciuki. Wsparcie jak zawsze niosło!
Znam ten głos, który szepcze w głowie. U mnie to jest zwykle namawianie na cierpienie na długim dystansie, ale uczucie takie samo. Ostatnio mi ktoś powiedział, że jak raz wejdziesz na jakiś poziom to zwykła adrenalina już nie wystarcza i czujemy właśnie ten głód. Doskonały wynik i wyśmienity sezon, gratulacje!
Dzięki Jake!
Wzajemnie gratulacje udanego sezonu!! 😀