Przejdź do treści
Strona główna » Dzienniczek amatora » „No popracuj jeszcze!”

„No popracuj jeszcze!”

  • przez
Franek Olejnik, autor bloga o bieganiu, przekraczający linię mety na Stadionie Śląskim z czasem 36:33.

Marzec to dobry czas, by powoli sprawdzać, jak wygląda forma po zimowych przygotowaniach. Te w moim przypadku jeszcze cały czas trwają. Wyjątkowo poza startowaniem w cyklu City Trail, postawiłem w tym roku na sprawdzenie się na trasie o długości dziesięciu kilometrów.

Tym sposobem, 12 marca o 9:58 ustawiałem się nerwowo w strefie startu Biegu Wiosennego 2023 pod Stadionem Śląskim w Chorzowie.

Zanim jednak!

O samym Biegu Wiosennym za wiele nie wiedziałem, mimo że była to już X-ta edycja. Zawsze w tym okresie spokojnie pracowałem, czekając na starty w okresie maja oraz czerwca. Natomiast obserwując biegające koleżanki i kolegów wiedziałem, że trasa nie należy do łatwych. Jej trudność bierze się z długociągnącego się podbiegu pod planetarium w północnej części Parku Śląskiego.

Prawdę powiedziawszy, miałem startować 19-go marca w Półmaratonie Marzanny. Jestem jednak amatorem, więc często bieganie dostosowuje do życia (a nie na odwrót!). Tak się też złożyło, że akurat kolega z pracy (dzięki Krzychu i gratulacje biegu!) wspomniał o tej imprezie. Wiedząc, że chcę zmienić swoje plany, otwarłem kalendarz i X-ty Bieg Wiosenny pasował doskonale. Szybkie potwierdzenie z trenerem Dawidem i rzeczywiście nawet lepiej będzie się podjąć tego wyzwania. Opłaciłem i dalej trenowałem, czekając na ten start.

Mając na uwadze nazwę zawodów, miałem nadzieję na ściganie się w warunkach wiosennych. Instagram ze swoimi memories przypomniał mi jednak na kilka dni przed biegiem, że rok temu spadł śnieg w tym czasie. W zasadzie od tego czasu codziennie rzucałem okiem na prognozę pogodę, a ta zmieniała się za każdym spojrzeniem. W końcu w piątek mieliśmy fajną pogodę (udało się zrobić trening na krótko!). Jednak na samym biegu miało być relatywnie zimno. Co więcej, w sobotę od rana padał śnieg, a moje nadzieję na mocny wynik, przeciwnie do otoczenia, topniały.

Pakiet odebrany i czekamy

Dzięki temu, że mieszkam niecałe 15 minut samochodem od Stadionu Śląskiego, odebrałem pakiet dzień wcześniej i zostało mi już tylko oczekiwać startu. Spakowałem się na każdą możliwą porę roku z nastawieniem na decyzję z rana.

Na miejsce dotarliśmy na 1.5 godziny przed wystrzałem startera. Udało się zaparkować blisko startu i zaczęliśmy od krótkiego spaceru, na rozruszanie nóg. To w jego trakcie podjąłem decyzję, że dres zmieniam nie na leginsy, a zdecydowanie pobiegnę w krótkich spodenkach i rękawie. Rzeczywiście temperatura była w okolicy zera stopni, ale słońce zaczęło już grzać, a wiedziałem, że taki wysiłek również mnie dogrzeje.

Następnie wspólnie z kolegą Robertem z Inżynierii Biegania przeprowadziliśmy porządną rozgrzewkę i powoli kierowaliśmy się w stronę strefy startowej. Dzięki supportowi Oli nie musiałem się martwić (i Robert przy tej okazji!) o zostawienia rzeczy.

Dziesięć, dziewięć..

Usłyszałem odliczanie i wiedziałem, że teraz już nie mam wyboru. Ostatnie dwa dni nie spałem najlepiej i zastanawiałem się nad koncentracją. Nie można jednak tłumaczyć się z biegu, który się jeszcze nie odbył!

Odliczanie się zakończyło i ruszyliśmy. Pierwszy kilometr, chyba klasycznie, zleciał nieco za szybko – w 3:32. Wiedziałem jednak, że tej fantazji ułańskiej nie wystarczy na całe dziesięć. W związku z tym zwolniłem i tabliczkę trzeciego kilometra minąłem w czasie 10:56 (3:39 średnie tempo). Tam jeszcze biegło się dobrze, a problemy miały zacząć się za 500 metrów. W międzyczasie biegowy peleton też zaczął się rozszerzać, a biegaczy było jakby mniej.

W połowie czwartego kilometra zaczęła się wspomniana droga do planetarium. Łącznie ten podbieg zajął mi długie ponad 4 minuty. Bardzo długie. Wiele negatywnych myśli próbowało mnie spowolnić. Znam jednak swój organizm i wiedziałem, że mogę się jeszcze zmusić do pracy. Mówiąc precyzyjnie – wiem jaki typ myśli pojawia się przy jakim poziomie zmęczenia. Ten jeszcze pozwalał na przyciśnięcie.

W trakcie podbiegu minąłem tabliczkę 5-tego kilometra w czasie 18:21 (o 1 sekundę mijając się z założeniami) i zacząłem w głowie kalkulację ile mogę spowolnić, żeby chociaż 37 minut rozmienić. Oczywiście takie pomysły pojawiały się wraz z rosnącym zmęczeniem. Tutaj fantazji na podbieg wystarczyło, a w związku z tym, że meta była na tym samym poziomie co start, to teraz musieliśmy wrócić w dół. Wszystkie myśli po minięciu 6-go kilometra zamieniły się znowu w przeczucie, że dam radę.

„NO POPRACUJ JESZCZE!”

Kolejny kilometr minął mi nie wiem kiedy (było w dół i szybko – 3:33!), a Stadion Śląski było już widać i słychać. Na tym etapie zmagań biegaczy było już relatywnie mało. Widziałem przed sobą jeszcze trzy osoby, ale na tyle daleko że dojście i złapanie się było już niemożliwe. To spowodowało samotne bieganie – na tym etapie zmęczenia to chyba najgorsze co może być!

Przy tabliczce 8-go kilometra była spora grupa kibiców. Musiałem wyglądać na osobę z której uchodzi życie, bo w tym momencie ktoś zrobił krok bliżej trasy biegu i krzyknął do mnie „No popracuj jeszcze! Niecałe dwa kilometry, dasz radę!”. Nie wiem dlaczego, ale to bardzo mnie otrzeźwiło. Szybki rzut oka na zegarek – mamy czas 29:22. Czyli całkiem dobry zapas czasu na fajny wynik i walkę z ostatnim podbiegiem przed metą.

Mimo, że jestem osobą z umysłem ścisłym, to matematyka po minięciu 9-ego kilometra (33:00) mnie całkowicie zawiodła. Z jakiegoś powodu mój mózg uznał, że na mecie zamelduje się nie łamiąc 37 minut. Przestałem więc kalkulować i postanowiłem mocno przycisnąć ten finisz.

Mając już metę przed oczami zdążyłem usłyszeć jeszcze okrzyk kolegi Mateusza, żeby jeszcze te ostatnie metry docisnąć. Ostatnie tysiąc metrów pokonuje w 3:26 – najszybszy kilometr i na finiszu uzyskuje czas 36:26 na mecie. Cierpienie się zakończyło!

MIŁE zaskoczenie na mecie!


Czas 36:26 pozwolił na zajęcie 19-go miejsca na 1240 zawodników kończących bieg. Również ten rezultat dał mi drugie miejsce w kategorii wiekowej 16-29!

Oczywiście puchar i drobne gadżety od organizatora i sponsorów zawsze cieszą, ale najbardziej cieszy uzyskany wynik. Zabrakło mi „tylko” 5 sekund do wywalczonej rok temu w Krakowie życiówki na tym dystansie (obie trasy z atestem PZLA). Wtedy jednak był to jeden z głównych startów na szybkiej trasie z dobrymi warunkami pogodowymi, a nie przystanek w drodze do sezonu.


Biorąc to pod uwagę, z bardzo dużym optymizmem patrzę na zbliżający się sezon startowy – a kolejny test już 26 marca na niełatwej trasie Katowickiego City Traila. Nie mogę się doczekać!

Tagi:

4 komentarze do “„No popracuj jeszcze!””

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *