Przejdź do treści
Strona główna » Dzienniczek amatora » Kraków po raz pierwszy!

Kraków po raz pierwszy!

  • przez

Po zimie wypatruję wiosny. Nie tylko dlatego, że jest dłużej widno, przyroda wraca do życia czy jest cieplej. Dla mnie to okres startowy. Bardzo lubię ten czas – w końcu mogę sprawdzić czy dobrze przepracowałem zimę. Ta była też nieco inna, bo luty spędziłem w Kenii. Dlatego tym bardziej, czekałem!

Oczywiście mam już dwa starty za sobą w tym roku. Jeden to mniejszy bieg w Bytomiu z wygraną, a drugi to ustanowienie życiówki na 5 kilometrów w Warszawie. W związku z tym, przyszła pora na dwukrotnie dłuższy dystans – w byłej stolicy Polski.

Z jakim wynikiem pojawiłem się na mecie? Zacznijmy od początku, bo był to weekend pełen wrażeń!

Polubić się ze smokiem

Bieg Nocny w Krakowie. Trasa nie należy do najłatwiejszych – jest kilka zakrętów, nawrotki, kostka brukowa i gdzieniegdzie dość ciemno. Co by jednak nie było – startuje sporo zawodników (w tej edycji lekko ponad 4500 osób ukończyło bieg!). Oznacza to, że najpewniej będzie z kim się ścigać – a gdy chodzi o personal best, to łatwiej jest zrobić to w grupie. 

Przy okazji, to nie był mój pierwszy start w Krakowie. Trasa co prawda była nieco inna, ale w kwietniu 2022 roku również brałem udział w Biegu Nocnym. Wtedy przesunąłem życiówkę na 10 kilometrów z 37:51 na 36:21. 

Od tamtego czasu wystartowałem jeszcze cztery razy, uzyskują czasy: 36:50 (Jastrzębie-Zdrój 2022), 36:26 (Chorzów 2023), 35:25 (Łódź 2023), 36:00 (Jastrzębie-Zdrój 2023). Ten najszybszy to równocześnie moja życiówka i była to jedyna próba walki o nią. Chorzów to test po zimie, a obydwa razy w Jastrzębiu to sprawdzenie się przed półmaratonem. 

Poza tym, w Krakowie ustanowiłem swój najlepszy czas na półmaraton. Dodając do tego niecały rok mieszkania tam z moją narzeczoną, to miasto kojarzy mi się dobrze i cieszyłem się, że do niego wrócę! 

Organizacyjne rozpraszacze

Treningi przed samym startem szły dobrze. Czułem, że mimo trudności, jestem w formie. Dlatego tym bardziej nie mogłem się doczekać, by ustawić się na linii startu. Nie spodziewałem się jednak, że zamiast wiosennego startu, czekają nas letnie warunki!
Pamiętam, że dwa lata wcześniej, rozgrzewkę prowadziłem w kurtce i startowałem w opasce. Tym razem już z założenia przyjechałem tylko w lekkim stroju. Dodajmy, w miniony weekend było 19-20 stopni wieczorem. 

Z jednej strony to dawało pewien komfort, bo nie marzłem. Z drugiej wiedziałem, że to nie pomoże w trakcie walki. Trudno – nie mam na to wpływu. Wspólnie z kolegami z ASICS FrontRunner około 21 zaczęliśmy rozgrzewkę.

Ona trwała nieco krócej, bo trzeba przyznać, że mimo klimatu i skali imprezy, było kilka błędów organizacyjnych. Ten, który dotknął nas przed samym startem, to dziwny wybór stref startowych, których w dodatku nikt nie pilnował. Do innej “wpadki” jeszcze wrócę. 

W biegu na 10 kilometrów, gdzie mamy 5000 sprzedanych pakietów, zakładałbym podział, który pozwala zawodnikom komfortowo dotrzeć na linie startu. Jednak najszybsza wskazana przez organizatora strefa, to taka poniżej 50 minut. Ponad 1000 biegaczy w Krakowie z takim lub szybszym wynikiem pojawiło się na mecie. Brakowało według mnie dodatkowo podziału na 45 minut oraz 40 minut i szybciej. Albo co może ważniejsze – te strefy nie miały dużego znaczenia – wejście i tak było jedne, a ja musiałem się już 10 minut przed startem przepychać do przodu. 

Ciekawym porównaniem jest dla mnie półmaraton w Walencji, gdzie każda strefa miała sporo miejsca, osobne wejścia, a wolontariusze pilnowali, by każdy był w swojej. Start z Hiszpanii pod tym kątem wspominam bardzo komfortowo. Praktycznie z niczym nie musiałem się spieszyć, a organizator rozciągnął strefy tak, że dało się w nich zrobić rozgrzewkę!
Na sam koniec ustawialiśmy się przy linii oddzielającej biegaczy i te kilka chwil przed startem, byliśmy kondensowani w jedną, wielką grupę. Co jednak ważniejsze, byliśmy ustawieni zgodnie z oczekiwaniami co do czasu na mecie. Po wystrzale startera, nie musieliśmy z nikim przepychać i szaleńczo wyprzedzać osoby, które z założenia biegną na inny wynik. W Krakowie było inaczej. 

Zgrzana dekoncentracja 

Udało mi się jednak znaleźć relatywnie blisko linii startu – może 20 rzędów od niej. Nie stresowało mnie to. Nie mogę zacząć za szybko. Oczywiście nie chcę się przepychać, ale też dobrze byłoby lekko przyhamować na początku. 

W końcu odliczanie i ruszyliśmy! Swoją drogą, dotarcie do linii startu od wystrzału zajęło aż 4 sekundy – więc rzeczywiście trochę tych ludzi było. Początek biegu to zawsze lekki chaos i to w moim odczuciu ten czas, który wymaga największego opanowania. Sporo się dzieje, biegaczy jest dużo, ludzie w adrenalinie narzucają za wysokie tempo. Dodatkowo w Krakowie na rynku nie jest zbyt szeroko dla startujących. 

Początek to przede wszystkim skupienie na tym, by nie biec za szybko i nie zderzyć się z nikim (ani z niczym!). To udało się wykonać tylko w 50%. Znacznik pierwszego kilometra minąłem w 3:20 – o 10 sekund za szybko. Co ciekawe, czułem się wyśmienicie. Przez moment nawet był taki pomysł w głowie, żeby to trzymać. Jednak szybko przeliczyłem, że oznaczałoby to, że na mecie pojawię się w 33:20. “To niemożliwe!”, przyznałem sam przed sobą. Prawdopodobnie w okolicy 6-7 kilometra przeszedłbym do marszu. Dlatego prawie od razu zaciągnąłem hamulec – znacznik drugiego kilometra minąłem w 3:21. Warto zaznaczyć, że planowałem zacząć od 3:30-3:28, a dopiero później przyspieszyć do 3:26 i to trzymać (z możliwością mocnego finiszu, po 7 kilometrze). 

Zaraz za dwójką, przebiegliśmy kładkę nad Wisłą. Wiedziałem, że teraz będzie nieco ciemniejszy fragment, bogaty w zakręty i jedną nawrotkę. Do trzeciego kilometra, jeszcze wzdłuż najdłuższej polskiej rzeki, dotarłem po 3 minutach i 27 sekundach. Jest dobrze! Tam minąłem nawrotkę – okazała się nie aż tak trudna. Wtedy dotarło do mnie, jak gorąco dziś jest. 20 stopni nie brzmi jak problem – ale jeśli nie ma się aklimatyzacji, to w bieganiu oznacza kłopoty. Z kolei tej nie dało się zrobić, bo to dopiero pierwsze tak ciepłe dni w tym roku. Organizm nie był przyzwyczajony, a mnie naszły takie myśli, że chciałbym zrzucić z siebie koszulkę i oblać się zimną wodą. 

Ten fragment też wpłynął na finalny wynik w biegu. Docierając do tej samej kładki, zegarek dawał znać, że to już 4-ty kilometr (nie lapuje, więc nie znałem tempa). Ja jednak nigdzie nie widziałem znacznika, a później od innych startujących dowiedziałem się, że mieli dokładnie ten sam problem. Być może to ta kolejna “wpadka” organizatora. No trudno. Biegnę dalej na czucie. Wracamy na bulwary i kierujemy się w stronę Wawelu!

Udało się tam złapać wodę i wziąć łyczka. Większość celowo wylałem na siebie. Dwa lata wcześniej zrobiłem to przypadkowo i skostniały mi z zimna palce. Tym razem było to jednak zbawienne. Powoli docierałem do 5-tego kilometra. Od ostatniego znacznika straciłem trochę poczucie tempa, a co ważniejsze – lekko spowolniłem w obawie przed tym, że zacząłem za mocno. 

Mijam chorągiewkę i lapuje – 7:19. Fatalny wynik! Jakieś 20 sekund wolniej, niż powinno być. Czas całkowity to 17:33 w połowie dystansu. Celowałem w 34:30 na mecie, a okazuję się, że może i 35 minut nie rozmienię! 

Wziąłem się do roboty. 180-stopniowa agrafka i wbiegamy na planty. 6-ty kilometr zamykam w 3:32. Dalej dokładam do wyniku, zamiast z niego zabierać. Zbieram się jednak w sobie. Czuję, że jestem już tak daleko, a nie chcę przesunąć życiówki tylko o kilka sekund. Kolejne tysiąc metrów daje nadzieję. Znacznik mijam w 3:19. To też fragment biegu, gdzie jest spore wsparcie kibiców. Jesteśmy blisko rynku, więc sporo osób dopinguje. To niesie!

Do 8-ego kilometra docieram w 3:27 i widzę, że utrzymując tempo lekko poniżej 3:30 dam radę złamać te 35 minut. Na tym etapie jesteśmy też już bardzo przerzedzeni i biegnę praktycznie samotnie. Mijam dwie osoby i na 9-tym kilometrze melduje się w 3:18. Już wiem, że mocny finisz powinien pozwolić na upragniony czas. 

Ostatni ostry zakręt i wracamy na Krakowski rynek. Mijam jeszcze jedną osobę i wspólnie z Hiszpanem wrzucamy najwyższy bieg, zostawiając na tej prostej całe zdrowie. Na mecie melduje się z czasem 34:52. Jest zmęczenie, jest szczęście, jest niedosyt. 

Zawaliłem część biegu, pogoda nie sprzyjała, ale jednak. Nie poddałem się i zrobiłem to. Finalnie byłem 16 na 4586 osób, które ukończyły nocne zmagania. Wiem, że przy lepszych warunkach i koncentracji, zrobiłbym to. 

Miłym dodatkiem jest zajęcie 3-go miejsca w kategorii wiekowej 20-29 lat (wspomniany Hiszpan, o 4 sekundy, odebrał mi drugie miejsce). Mniej fajne jest to, że organizator postanowił nas nie dekorować i nagrody na koniec w namiocie wręczyć do rąk. Szkoda, bo duży bieg i mały pucharek plus stanięcie na pudle byłoby świetnym zwieńczeniem. Ale to koniec minusów. Wracam do domu z życiówką i kolejnym podium – tym razem na dużym biegu ulicznym, co zdarzyło mi się po raz pierwszy w życiu!

Bardzo też jestem wdzięczny Oli i Justynie, które wspierały mnie organizacyjnie w kontekście tego startu. Dziękuję!

#ONETEAM

Bieganie okazało się dodatkiem do weekendu, w który sporo czasu udało się spędzić z koleżankami i kolegami z ASICS FrontRunner!
Już w sobotę rano mieliśmy spotkanie, którego kręciło się wokół wspólnej sesji zdjęciowej. To jednak był dopiero początek. Niedzielny poranek i południe spędziliśmy na wspólnym dopingowaniu maratończyków. Poza tym, że słonko mnie przypaliło, to był to świetny czas. Za co dziękuję każdej osoby, która się do tego przyczyniła!

Czekając na pierwszych zawodników mogliśmy sporo porozmawiać i lepiej się poznać. Byliśmy w strefie ASICS, która ulokowana była niecałe 2 kilometry od finiszu. W końcu zaczęło do nas docierać coraz więcej osób, a my próbowaliśmy nasze siły przekazać startującym zawodnikom. Ja jestem pod ogromny wrażeniem – 42195 metrów to nie lada wyczyn! Brawo dla Was!!

Podsumowując, weekend spędzony był w gronie świetnych ludzi, a sportowo znowu podniosłem sobie poprzeczkę. Jestem bardzo zadowolony i już wypatruję kolejnych takich wyjazdów!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *