W końcu nadszedł czas docelowych startów sezonu jesiennego! Dla mnie takimi zawodami był miniony 9. Cracovia Półmaraton. Do Krakowa lubię wracać – zarówno ze względu na to, że mieszkałem tam rok, ale też dobrze wspominam biegowo (chociażby z poprzedniej życiówki na 10. kilometrów).
Ustawienie się na linii startu i późniejsze dotarcie do mety, jak zwykle, poprzedzone było kilkoma istotnymi kwestiami, ale i o historii mojego biegania półmaratonów warto coś wspomnieć. Przejdźmy więc po kolei przez to, jak udało się poprawić życiówkę o 435 sekund!
Tak się to zaczęło
W 2014 roku dowiedziałem się, że poza bieganiem, można startować też w zawodach. Namówiony przez ojca chrzestnego wystartowałem w Warszawskim Półmaratonie Praskim uzyskując czas 2:08:57. Tamten półmaraton wziął mi sporo energii. Co prawda były to zupełnie inne czasy – truchtałem dopiero 7 miesięcy, ale też nie wiedziałem zupełnie niczego o tym sporcie (nie mierzyłem nawet czasu czy dystansu – po prostu wychodziłem biegać). Dalej żywo wspominam tamte zawody jako wyjątkowo trudne wyzwanie.
Między innymi to ta impreza spowodowała jednak, że jakoś się w to wkręciłem. Do trenowania, które zacząłem z Dawidem potrzebowałem jeszcze 4 lat. Natomiast w międzyczasie, na linii startu w Warszawie stanąłem jeszcze dwa razy (2016, 2017). Od rozpoczęcia współpracy – kolejne 2 razy (2018, 2019). I to ten ostatni raz był moim najlepszym rezultatem – 1:28:36. Później startowałem w połówce jeszcze dwukrotnie – raz na obozie Dominiki Stelmach w RPA (start stricte treningowy), a raz zaliczyłem nieudany start w Valencii (1:34).
Ogólnie rzecz biorąc – na przestrzeni tych lat w półmaratonie startowałem 8 razy (był jeszcze jeden start w Rudzie Śląskiej w 2018). Wcale nie tak rzadko, ale jednak bez specjalnego doświadczenia – bo poza Valencią, każdy był na samopoczucie i bez ciśnienia na konkretny rezultat.
Oczywiście od 2019 roku sporo się zmieniło (co ciekawe, przy tamtym wyniku, na 10. km biegałem 39:27). Jestem bardziej doświadczonym biegaczem i co ważne z perspektywy połowy królewskiego dystansu – na 10. km regularnie biegam poniżej 36:30, bo aż 3 razy w tym roku (z życiówką z kwietnia br. 35:25).
Poprawa Hiszpańskiej wpadki
W październiku 2022 wziąłem udział w najszybszym półmaratonie na świecie. Valencia ma wybitną trasę – na 21097 metrów przypada zaledwie… 10 metrów przewyższenia. W dodatku zawsze będą ludzie na Twój wynik. Jednak tam zdrowie, zmęczenie ogólne oraz pogoda odebrały mi szansę na życiowy rezultat.
W tym roku chciałem, żeby było inaczej. Mój styl życia już dopominał się w tym roku o przerwę, ale udało się to okiełznać. Mimo tego, jeszcze półtora tygodnia przed startem nie ukończyłem treningu. Co prawda była to świadoma decyzja, a nie moje ciało odmawiające posłuszeństwa. Biegałem 20 * 1km / 1km (4:20 / 3:40). Po 14. kilometrze czułem, że to wszystko kosztuje mnie zbyt wiele. Zrezygnowałem z ostatniej szóstki.
Następnie było wręcz codzienne sprawdzanie jak się ma moje bieganie do samopoczucia – i tutaj dziękuję Dawidowi i Michałowi, bo szyliśmy na bieżąco.
Tutaj też sam narzuciłem sobie niepotrzebną presję. Moja połówkowa życiówka zupełnie nie oddawała moich możliwości, miała już 4 lata, chciałem wymazać zeszłoroczną wpadkę. Na to wszystko doszło nakładające się zmęczenie nie tylko treningowe, ale też z pracy (w mojej branży sierpień i wrzesień są bardzo wymagające). Podchodziłem do samego startu z bardzo nijakimi humorem. Być może, gdyby nie mój support w postaci Oli i Justyny to bym zrezygnował. Dziewczyny zazwyczaj zajmują się wszystkim przed, w trakcie biegu oraz po biegu, również teraz przez pół soboty zagadywały mnie, bym nie myślał o biegu. Dziękuję!
I mając taki bagaż myślałem jednak o tym, że to moje hobby. Chce się cieszyć tym, niezależnie jaki rezultat osiągnę. Moim celem jest biegać jak najdłużej, w końcu jestem amatorem który robi to po pracy jako dodatek do życia! Postanowiłem, że co by nie było, to wystartuje. I oczywiście – zrobię co tylko mogę, być dać z siebie wszystko. W końcu osoby dookoła mnie dają z siebie wszystko, bym ja mógł tam biec, więc ja tym bardziej nie mogę odpuścić.
Chmury nad Krakowem, chmury w głowie
Poranek przedstartowy zleciał bardzo spokojnie. Z wszystkim się wyrabiałem, czułem się nawet w porządku. Wypiłem kawę, byłem na krótkim spacerze. Pogoda się polepszyła – przez noc lało jak z cebra, ale o 8 rano było tylko pochmurnie i co ważne – temperatura wokół 10 stopni – idealnie! Problemem natomiast był straszny wiatr. Wtedy o tym nie myślałem, ale to jeszcze do mnie wróci.
O 9:15 wyszedłem na rozgrzewkę i podobnie jak na rozruchu w dniu poprzednim – czułem się totalnie nijako. Niby mięśnie chciały współpracować, ale to wszystko jakoś takie niemrawe i mizerne. Jednak generalnie praca została zrobiona, obiektywnie jestem zmęczony, ale też w trudniejszych warunkach biegałem – chociażby przed miesiącem w Jastrzębiu. Po prostu nie ma inne opcji jak się sprawdzić!
Muszę przyznać, że przez moją głowę przeszło zdecydowanie więcej myśli – zacząłem już nawet kalkulować czas, gdybym pobiegł nieco wolniej, niż zakładaliśmy. To klasyczna oznaka stresu przedstartowego u mnie – nauczyłem się śmiać z tego i nie reagować na takie pomysły – inaczej te ciemne chmury w moim umyśle zmienią się burzę, która zniweczy plan.
Ten był konkretny (acz całkowicie realny!) – pierwsza dziesiątka w 38:20 (3:50 min/km), druga w 37:30 (3:45 min/km). Oznacza to, że na 20. kilometrze znalazłbym się w 1:15:50. Te 4 minuty i 10 sekund na ostatnie 1097 metrów to dużo czasu. Skończyć powinienem w okolicy 1:19:30-40. Rozgrzany, i z tym planem, i po obowiązkowej niejednej wizycie w ToiToiu, ruszyłem w stronę startu.
Promyczyki nadziei

Godzina 9:50 – spomiędzy chmur zaczyna przebijać się słońce, a ja ustawiam się w strefie startowej. Pogoda była na tyle fajna już przed, że nawet pomyślałem, że ta zmiana jest nikomu niepotrzebna! Być może nawet wręcz szkodliwa.
Przed samym startem uratowałem jeszcze Radka przekazując mu jego koszulkę i numer startowy (jakaś malusieńka cegiełka w jego świetnym czasie 1:13 dołożona!). W końcu odliczanie w rytm bicia serca i ruszyliśmy!
Na zawody wyłączam automatyczne lapowanie. Szczególnie na biegach dłuższych niż 5 kilometrów ma to sens. Każda sekunda na tempie pomnożona przez 21,1 może sporo zmienić (w obie strony). Do pierwszego znacznika dobiegam w 3:49. Podobnie do drugiego. Wtedy zacząłem czuć, że ten plan jest realny. Przebiegając przez rynek w Krakowie, nawet lekko przysnęło mi się na 5. kilometrze. Tym samym domknąłem pierwszą część lekko za wolno (19:20). To nadgoniłem w drugiej części, która poszła już dużo sprawniej (18:53).
Dziesięć luzu, dziesięć cierpienia
Pierwsza dyszka poszła relatywnie gładko – 7 sekund szybciej niż w planie (38:13). Co więcej – samopoczucie było dobre. Nawet zdążyłem puścić mniej lub bardziej niemrawy uśmiech do cykającego piękne zdjęcia oraz dopingującego Mateusza.
Już witałem się z gąską, ale niestety – zostało jeszcze (bardzo) długie 11 kilometrów. Powrót na Aleję Pokoju w Krakowie w stronę Tauron Areny okupiony był pierwszym podbiegiem na wiadukt nad Prądnikiem. Później nie było łatwiej. Ulica Lema – do góry, ul. Jana Pawła II – do góry. Wiem, że tą samą stroną będziemy niedługo wracać. Rozpalona nadzieja nie gasła – w odróżnieniu do tempa, które z 3:45 przechodziło w 3:55-3:58. Jeszcze szybki rzut oka na drugą stronę trasy, gdzie dwóch Kenijczyków walczy o podium.
W końcu po długiej walce w głowie i z trasą, dobiegam do 17. kilometra. Tutaj już czuję, szybka nawrotka i w dół do mety! Zadowolony odwracam się i… zderzam się ze ścianą. Ścianą wiatru. Odnoszę nawet wrażenie, że do 20. kilometra, mimo relatywnego zbiegu – biegło się dużo gorzej walcząc z wiatrem niż wcześniej z podbiegami. Tam pojawiam się w 1:17:10. Już wiem, że nawet 1:20 będzie trudne. No nic, zaciskam zęby i staram się wykrzesać cokolwiek jeszcze, co we mnie zostało – a jest tego niewiele.
Mając już niecałe 1000 metrów do mety, minąłem jeszcze strefe kibica, w której spiker przez głośniki zagrzał mnie w dość ciekawy sposób: “masz świetny rezultat i świetnego wąsa!”. Stąd ten uśmiech na końcu. Pojawiał się on też jednak prawie przez cały bieg – było ciężko, ale w końcu robiłem to co lubię!!
Finalnie na mecie Tauron Areny pojawiam się 90 na prawie 7600 biegaczy z czasem 1:21:21 (3:51 min/km).
To 7 minut i 15 sekund szybciej, niż dotychczasowy najlepszy wynik. Z jednej strony ogromnie się cieszę – progres to progres, zamazany słaby wynik z Walencji. Z drugiej pozostaje niedosyt – czy można było coś zrobić więcej?
Czego nauczył mnie Kraków?

Kraków przede wszystkim pokazał mi, że mogę biegać szybciej długie dystanse. Jestem relatywnie młodym biegaczem amatorem – mam 28 lat. Jeszcze zdążę mocno biegać długie dystanse. Z drugiej strony muszę mocno popracować nad regeneracją przed biegiem. Korzystając ze swojego doświadczenia analitycznego rozpisałem tzw. driver tree rzeczy, które wpływają na moją regenerację i znalazłem dość sporo punktów, które zaniedbuje – w 2024 te błędy się już nie pojawią.
Co do samego półmaratonu:
- nie jadłem nic w trakcie – szczerze nawet nie wiem czy potrzebuje, ale zakładam, że pro biegacze jednak żel zjedzą w trakcie
- za mało piłem – skusiłem się na wodę tylko na 10. oraz 15. kilometrze – więcej się oblewając niż przyjmując
- cierpliwość, cierpliwość, cierpliwość – tutaj udawało mi się przywoływać do porządku i być tu i teraz, ale półmaraton to po prostu długie bieganie i trzeba umieć czekać
- mogę więcej niż podpowiada mi ciało 🙂
No i cóż – tym razem łamanie 80 minut nie dla mnie. Natomiast większość wyścigów to nauka. Tym razem nie było inaczej i to mnie cieszy.
Cieszą mnie też wyniki kolegów z Inżynierii Biegania – super było Was spotkać i gratulacje rezultatów!
Cieszy mnie też, że mam duże wsparcie, za które podziękowałem wyżej, ale chce zrobić to ponownie. Szczególnie bliskim oraz trenerom, ale też osobą, które trzymały kciuki, dopingowały na trasie i obserwująć wyniki online oraz tym, którzy później dali znać! Dziękuję.
To niosło. Kończąc już – dawno mnie nie sponiewierał bieg w taki sposób. Muszę przyznać, że kosztowało mnie to sporo. Ale od razu zająłem się regeneracją.
Teraz pozostaje jeszcze ustalić co chcę od pozostałej części jesieni 2023, zrealizować i wziąć się za odpoczynek przed kolejnym rokiem!