Przejdź do treści
Strona główna » Dzienniczek amatora » Motywacja przez duże S

Motywacja przez duże S

  • przez

Jesteśmy zalewani masą poradników i artykułów pisanych pod pozycjonowanie stron, które starają się wskazać nam sekrety utrzymywania motywacji, gdy chcemy zacząć coś robić. Z drugiej strony doświadczenia pokazują, że stoi za tym jakaś potrzeba. Mimo początkowych chęci bądź nawet realnego startu, po niedługim czasie porzucamy daną czynność i do niej nie wracamy. Jak się w tym odnaleźć?

Moja 9 letnia przygoda biegowa i już 5 letni regularny trening powoduje, że czasem dostaje te sakramentalne pytanie: “jak zmotywować się do sportu?” albo “co zrobić, żeby zacząć i nie przestać?”. Postaram się podzielić moimi obserwacjami i lekcjami, które wyciągnąłem ze swojej sportowej przygody oraz lektur kilku książek w tym obszarze. 

Pokaże, dlaczego ten typ motywacji na start w sporcie amatorskim powinien być pisany przez S i to trzykrotnie. Mam też wrażenie, że te wnioski mogą spokojnie mieć zastosowanie do innych obszarów, niż tylko bieganie. Chciałbym więc pokazać trzy czynniki, które w moim odczuciu są stosunkowe proste do zorganizowania, a dają znaczące efekty i przewagę już na starcie.

Co więcej, dodam, że żaden z tych czynników nie jest “sekretem” motywacji. Ich siła to nie tajemnicza i rewolucyjna formuła, a prostota i relatywna uniwersalność. 

ZAPINAMY PASY I..

No właśnie? I co dalej? 

Pojawił się pomysł, by coś zacząć robić. Być może nawet realnie jesteś po pierwszym treningu. Od czego na start zacząć, by na tym inicjalnym bieganiu się nie skończyło?

Nie ma co ukrywać – mój pierwszy trening w lutym 2014 wspominam tragicznie. No, być może nie sam trening, a mój stan zdrowia po (o jeszcze kolejnym dniu nie wspomnę!). Nie wiem, czy będę w stanie odtworzyć ten ból łydek. To zapewne głęboko siedzące i dodatkowo zniekształcone wspomnienie, bo jednak na aktualnym poziomie wytrenowania jestem w stanie zmęczyć się dużo bardziej. Co więc się takiego stało, że nie porzuciłem tego wtedy? 

SPOŁECZNOŚĆ

W kolejnym dniu odebrałem telefon od Patryka, z którym dzień wcześniej biegałem z prostym pytaniem – “jutro bieganie?”. Nie trudno zgadywać, że nie odmówiłem. Następny trening w lesie nad zalewem w Imielinie był sporo lżejszy, a my zaczęliśmy regularnie się umawiać na truchtanie i tak zleciał tamten rok. 

Miałem później w 2015 czas, w którym biegałem sporadycznie, jednak początkiem 2016 znowu wróciłem do regularnego trenowania. To wtedy, podczas wspólnego biegania, zaczęła się rodzić moja przyjaźń z Krzyśkiem (ps. ostatni wspólny trening zrobiliśmy 1 marca 2023!) – spotkaliśmy też alpaki w moim rodzinnym mieście. Bieganie było fundamentem do budowania relacji, ale też wzajemnie nakręcaliśmy się do coraz dłuższego biegania. Nawet udawało nam się biegać odległości po 20 kilometrów – wtedy to było coś!

W mojej biegowej przygodzie nie było wielu osób, z którymi często wspólnie bym trenował.  Realnie swoją sporą cegiełkę dorzucili Jake oraz Ola. Z czego w przypadku Oli warto rozwinąć, ponieważ wniosła coś innego, niż pozostałe trzy osoby. 

Ola jako najbliższa mi osoba wie najwięcej odnośnie moich biegowych aspiracji czy marzeń. Oznacza to, że snując plany przed nią, niejako staje się przed nią odpowiedzialny za pracę nad nimi. Gdy dawno temu czytałem, że powinno się tak robić, nie byłem do tego przekonany. Jednak chcę pokazywać się jako osoba słowna i mocno stąpająca po ziemi. A jak wyszedłbym, gdybym żonglował czasami, dystansami i życiówkami, a potem nie wychodził na treningi? 

Podobną rolę, chociaż może mniej świadomie – może przyjmować trener. To czy warto go mieć to osobny temat. Niemniej, czasem naprawdę mi się nie chcę wyjść na bieganie (pomijam oczywiście sytuacje, gdzie zdroworozsądkowo lepiej tego nie robić, a tak się czasem zdarza w życiu amatora). Ale co wtedy wpiszę w dzienniczku treningowym i jak się to będzie miało do planów, które mamy? 

I nie zrozum mnie źle. To motywacja wewnętrzna (nie spoileruje:)) jest najważniejsza, ale ludzie pomogą Wam bardziej, niż to się może wydawać. I wcale nie muszą Cię “terroryzować”, a raczej wspólnie motywować i “trzymać za słowo”. 

No dobra, a co jeżeli nie mam nikogo, z kim mogę biegać, a moi najbliżsi nie bardzo już chcą słuchać? (tutaj moja ogromna wdzięczność, że moi nie-biegowi przyjaciele dają radę ze mną wytrzymywać – szczególnie chwilę przed i po okresie startowym!)

Z dużym prawdopodobieństwem w Twojej okolicy trenuje już jakaś mniej lub bardziej zorganizowana grupa biegowa. Ja sam miałem okazję trenować w dwóch (ta druga to Inżynieria Biegania, w której cały czas jestem). Czym różni się grupa od dwóch pozostałych?

Grupy biegowe pozwalają na bardzo realne umacnianie Twojej części tożsamości. Jestem częścią zespołu, więc jestem biegaczem, a biegacze wychodzą na treningi. Oczywiście są też bardziej prozaiczne, aczkolwiek bardzo mocne aspekty – jak to, że fajnie spotkać się z innymi ludźmi i posłuchać, co tam u nich słychać.  

Dlaczego więc Ci ludzie są tacy istotni?  

Nie od dziś wiadomo, że jako gatunek jesteśmy istotami stadnymi. Tak jest praktycznie od początku z powodów wtedy esencjonalnych, czyli naszego przetrwania. Czynników kryjących się za tym teraz jest na pewno wiele, ale te które będą istotne z tej perspektywy to:

  • socjalizacja i wspólne przeżywanie swojego hobby,
  • poczucie przynależności,
  • poczucie bezpieczeństwa,
  • wspólne umacnianie tożsamości. 

Te czynniki powodują, że bycie częścią grupy bądź szerzej społeczności pozwala nam kultywować podobne zachowania. Dzięki temu poznając nowe osoby w danej dziedzinie, nasza kula śnieżna motywacji zaczyna się rozpędzać. Teraz musimy zadbać, żeby się nie rozbiła. A o co najczęściej się rozbija? 

SPOKOJNY START

Większość zna to powiedzenie, że “nie od razu Rzym zbudowano”. W naszym biegowym świecie chciałoby się powiedzieć “nie od razu maraton przebiegnięto”, a nawet legenda głosi dość bezpośrednio, jak skończył się dla pierwszego w historii finiszera królewski dystans. 

Mimo tego, dalej popełniamy błąd i zaczynamy od zbyt dużych dystansów bądź zbyt szybkiego pokonywania tychże. To fizycznie zbyt duże obciążenia. Nic w tym dziwnego, że nasz organizm się zbuntuje. Moim zdaniem wynika to z dzisiejszego bardzo szybkiego tempa życia i oczekiwania rezultatów tu i teraz. To spory błąd.

Do zbudowania systematyczności dużo lepiej będzie zacząć od nawet spacerów, a dopiero później łączyć je ze spokojnymi marszobiegami. Następnie włączać pierwsze bieganie. Umiem zrozumieć pewne obawy początkujących, czy moje tempo nie jest za wolne. Twoje tempo jest Twoje. Dystans też. Oba powinno się adekwatnie zwiększać. W tym na pewno może Ci pomóc mądry trener biegania, ale też jesteś w stanie zrobić to samodzielnie. 

Pisałem o bólu łydek w 2014 roku, ale jednak biegaliśmy bardzo spokojnie – a ja byłem aktywnym nastolatkiem, więc to nie był start z kanapy. Zaczynaliśmy od 20-25 minut biegu podczas którego mogliśmy swobodnie rozmawiać. Przez kolejne tygodnie wydłużyliśmy do godzinnych sesji, robiąc to stopniowo o kilka minut. Mówi się, że wkładając żabę do wrzątku, wyskoczy. Jeśli włożymy ją jednak do zimnej wody i zaczniemy stopniowo podgrzewać, ugotujemy ją. Ty podgrzewasz, a czynność której się podejmujesz jest żabą. 

Do pracy z trenerem podszedłem po 4 i pół roku zabawy bieganiem. Nie zachęcam do kopiowania mojej drogi i czekania na to prawie pięć lat. Natomiast dodam tutaj słowa Billa Gatesa – “Zawyżasz to co możesz zrobić w rok, zaniżasz to co możesz zrobić w dziesięć lat”. Oczywiście ciężko zakładać w dzisiejszym świecie, co będziemy robić za kolejną dekadę, ale spokojne podgrzewanie naszej żaby spowoduje, że zaczniemy budować świadomy system nawyków. Po 9 latach biegania są one u mnie tak zakorzenione, że gdy widzę deszcz na dworze, to moja pierwsza myśl jest bliżej tego co ubiorę, niż tego, czy mi się chcę. Ale nie było tak od początku. 

Dzięki takiemu podejściu łatwiej będzie wytrwać w dłuższym okresie czasu. Piotr Tomczyk (Za Linią Mety) często mówi i piszę na swoim socialach – “formy nie budujesz na lato, a na lata!”. I w zasadzie to jest to najważniejsze pytanie. Po co to robisz? 

SENS

Viktor Frankl w swojej książce “Człowiek w poszukiwaniu sensu” opowiada o swoich traumatycznych przeżyciach z 6 lat spędzonych jako więzień obozów koncentracyjnych. Jako psychoterapeuta miał możliwość w tak ekstremalnych warunkach obserwować siebie i współwięźniów, by zrozumieć jaki czynnik pozwala ludziom się nie poddawać. 

Podsumowując tę poruszającą i ważną książkę, Miłosz Brzeziński często powtarza, że żeby chcieć dalej coś robić “sens musi być większy od cierpienia”. 

Oczywiście porównywanie cierpienia więźnia obozu do początkującego biegacza jest całkowicie nie na miejscu. Niemniej rada jest mocno uniwersalna. Jako osoby, które rozpoczynają jakieś działanie, powinniśmy wiedzieć, dlaczego chcemy to robić

Tutaj jest kilka pułapek związanych z sensem. On nie może być unitarny lub zbyt ogólny – oznacza to, że trenowanie dla zdrowia nie jest dobry pomysłem. To pojęcie jest niekonkretne. Owszem, warto jest być zdrowym. Ale z perspektywy budowania sensu na tym czynniku, ważniejsze jest określenie dlaczego chcemy o to dbać. Można też zastanowić się, jaką będziemy mieć z tego (w miarę możliwości) precyzyjną korzyść.  

Dobrym przykładem jest moja mama, która zaczęła uprawiać sport, ponieważ moja najmłodsza siostra niebawem skończy 8 lat. Dla wszystkich czas jest nieubłagany, a motywacją mojej mamy jest utrzymanie kondycji fizycznej, by móc nad energiczną ośmiolatką nadążyć i w pełni uczestniczyć w jej dorastaniu bez problemów zdrowotnych. 

Musimy więc samemu sobie odpowiedzieć na pytanie, dlaczego chcemy coś robić. Nie jest to łatwe, ale dzięki temu zbudujemy bardzo mocną motywację wewnętrzną, która w trudnych chwilach obroni nasze kiełkujące hobby. Możliwe, że ten sens będzie rodził się gdzieś w trakcie (a na pewno będzie ewoluował), ale pamiętaj, żeby go uchwycić i umieć wyartykułować. 

Trzy razy S NA START

Krótko podsumowując – aby podtrzymać na start motywację: warto mieć kogoś, kto będzie nas w jakimś ujęciu wspierał w działaniu. Powinniśmy też zacząć spokojnie i powoli zwiększać zaangażowanie. I najważniejsze: wiedzieć po co to robimy!

Wierzę, że to dużo bardziej pomoże na początku niż drogi zegarek sportowy i buty karbonowe (: 

Oczywiście budowanie motywacji nie opiera się tylko na trzech czynnikach, ale mam wrażenie, że te wskazane powyżej zdecydowanie wydłużają Twój czas spędzony nad nowym hobby. To dobry fundament do długoterminowego budowania zaangażowania, które wymaga już systemu nawyków oraz celów. 

Chętnie się podzielę moimi doświadczeniami właśnie w tym długoterminowym działaniu – zachęcam do zostawienia komentarza, bym wiedział, czy to było dla Ciebie ciekawe, czy czegoś nie zabrakło i czy warto kontynuować. 🙂 

PS. Zachęcam tez do podzielenia się wpisem w social mediach. Dziękuję!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *